Profil użytkownika szymalan
Zaćmienie (szymalan)
Jak wytresować smoka (szymalan)
Oszałamiająca grafika i zestaw zgranych, nudnych memów na dokładkę. Że ojciec i syn i niespełnione ambicje, że wielka miłość do agresywnej kobietki, że smoki to małe szczeniaczki, a nie bydlęta siejące zgrozę. Nie- nie mam nic przeciwko fabułom pretekstowym. Ale za to mam dużo przeciwko filmom, które nie wzbudzają żadnych emocji.
Naprawdę nie rozumiem o co chodzi hejterom tej serii. Dla mnie nieporadność tego filmu, niezamierzona śmieszność, wy-egzaltowanie, czy patos -to urocze elementy całej konwencji. Oczywiście "Sadze Zmierzch" kudy do dobrych fabuł jak "Pottery", niemniej jakoś się to ogląda. Tym bardziej, że "Zaćmienie" to najlepszy odcinek sagi. Pierwsza scena jest świetnie wyreżyserowana, a muzyka to (obok Incepcji) najlepszy soundtrack roku. Więcej bólu sprawiło mi oglądanie "Nostalgii Anioła" Jacksona.
CGI po prostu wgniata w fotel z wrażenia- każde cyfrowe ujęcie ma siłę bomby atomowej, a oglądanie tego wszystkiego w kinie, tylko wzmacnia efekt. Inna sprawa, że Bay zapomniał o kilku innych rzeczach takich jak scenariusz, aktorstwo, czy postacie. Ostatnie pół godziny czułem się jak idiota- Bum, Bum, Bum, Bum, Bum, Bum....a ja siedzę przed ekranem i to oglądam z grupą nieznanych mi osób na sali. Jako celebracja efektów- arcydzieło. Jako film- lepiej nie mówić.
Pierwsza połowa urywa głowę (lynchowski klimat, tajemnica, wiele świetnych scen), ale szybko reżyser rozmienia się na drobne- energia się wyczerpuje, akcja przygasa, a scenariusz w mgnieniu oka żegna się z pojęciem logiki. Finał tego filmu był już tyle razy przedyskutowany, że nic, tylko potwierdzę- jest potwornie infantylny i naciągany. Mimo wszystko spróbować warto.
Obłędnie piękny odcinek przygód młodego czarodzieja. Zdjęcia kwalifikują się do nagrody Nobla, a finezja z jaką Yates prowadzi tę historię rzuca na kolana. To najlepszy z dotychczasowych 'Potterów", w moim odczuciu prześcigający nawet znakomity film A. Cuarona. Yates skupił się na obyczajowych wątkach bohaterów, dołożył zabawne dialogi a wszystko włożył w ramę epickiej opowieści z Hogwartem nad, którym wisi złowieszcza chmura. Jako cichy, niekojący, pomost pomiędzy Hp5 a Hp7- idealne.
Straszna tandeta podpisana przez człowieka, który dał kinomanom "Szósty zmysł", a mnie sieciowy nick (wyszło z połączenia nazwisk M. Nighta i mojego). Przepych realizacyjny usiłuje przykryć fakt, że scenariusz to nie trzymająca się kupy bujda, a aktorzy sprawiają wrażenie, jakby ich nikt nie pilnował ani minuty. Wśród tej masy beznadziei coś jednak się broni- a jest to muzyka Jamesa Newtona Howarda- i naprawdę szkoda, że nie da się tej świetnej partytury wzmocnić wrażeniami z filmu. Szkoda.
Pierwszy seans tego filmu był szokiem- byłem tuż po "Avatarze", a u Hitchcocka z przed 60. lat zobaczyłem większą głębię zdjęć i pełniejszy trójwymiar niż w świeżym hicie Camerona. Poprowadzenie narracji z punktu widzenia jednego okna sprawia, że widz czuje się w jak w podwójnym kinie- to , co za oknem to makro świat, który jest nałożony na akcję z pokoju bohatera. Sama historia poprowadzona jest tak kapitalnie, że nawet dziś ostatnie 10 minut było w stanie przenieść mnie na skraj fotela.
Początek jest genialny: Komediant, okno, krew, słoneczko, czołówka, deszcz, miasto. Nic tylko się rozsiąść i zajadać- niestety Zack Snyder robi kolejny raz to samo: kopiuje niewolniczo komiks, upodabniając wizualnie film do oryginału do tego stopnia, że mamy wrażenie autentycznie akcji zatrzymanej w ruchu, dosłownie niczym kadr komiksu. Nie ma tu napięcia, bohaterowie są nudni, historia do niczego ciekawego nie prowadzi, a większość filmu to jakieś retrospektywne anegdotki. Booring.
Sympatyczny horror-flick dla miłośników gore. Nispel serwuje nam fenomenalną pierwszą połowę z klaustrofobicznymi zdjęciami w w ciasnym mini-vanie, a najazdami kamery oraz muzyką wyraźnie sugeruje , że za moment bohaterów czeka armageddon. Druga połowa to standardowa masakra , pełna nielogicznych zwrotów akcji i krzyków zarzynanych nastolatków. Wszystko jest tu ładnie nakręcone, zdyscyplinowane, szybkie i zaskakująco oszczędne. Polecam.
Transformers (szymalan)
Slumdog. Milioner z ulicy (szymalan)
Filmowy strzał w serce kinomana. Dopiero "trójka" udowadnia jak mocno się człowiek zżywa z bohaterami, których poznał w latach 90. "TS 3" to 100 minut Bergmana w wersji animowanej - "kamera" nie opuszcza twarzy głównych bohaterów, a oni sami przeżywają egzystencjalne dylematy (jeśli nikt nas nie chce, to czy istniejemy?) i próbują uratować plastikowe tyłki. Finał tej walki zwala z nóg: scena w piecu zatrzymuje akcję serca widza, a ostatnie 5 minut to najbardziej wzruszający kinowy moment roku.
Szkoda czasu na profanowanie tego arcydzieła krótką notką. "Stalker" jest jak siwy, stary mędrzec. Opowiada spokojnie, podsuwa myśli, sugeruje, nie wbija mądrości młotkiem do głowy. Na temat reżyserii też się lepiej nie rozpisywać: klatka po klatce, nie ma tu ani jednego niepotrzebnego , czy złego ruchu. Przez 2,5 godziny. Niebywała rzecz.
Ciąg wpadek z planu zamiast filmu, telewizyjni celebryci zamiast aktorów, jakieś polskie hiciory zamiast soundtracku. 'Ciacho" jest swoistym osiągnięciem gatunku- skopana jest tu praktycznie każda scena. Poczucie humoru zachował tu jedynie dystrybutor: "Ciacho", to pełna rozmachu i fantazji, trzymająca w napięciu i bogata w dowcipne dialogi opowieść o tym, że każdy może stać się bohaterem i znaleźć swoją drugą połówkę". Hehe.
Prawie arcydzieło- i tym razem "prawie" nie robi aż tak wielkiej różnicy, bo gdyby, nie brak selekcji potężnej ilości wątków z pierwszej połowy filmu, mielibyśmy dzieło absolutnie spełnione. Poza tym, "Mroczny Rycerz". przy całej swej masie zalet , ma jeszcze jedną ważną zasługę- ugruntował pozycję Nolana na tyle silnie w świecie Warner Brosu, że szybko otrzymał on od wytwórni zielone światło na realizację już w pełni autorskiej 'Incepcji". Czapki z głów!
Nie ma to jak oznajmić na początku filmu o Milionerach, że główny bohater dotarł już do 11 pytania i dzieli go jedna odpowiedź od zwycięstwa. Jak wtedy liczyć na jakiekolwiek napięcie? O wymowie tego płaskiego dziełka szkoda się wypowiadać. Spokojnie przełknąłbym te wszystkie bzdury o sile miłości i przeznaczeniu, gdyby aktorstwo prezentowało choć odrobinę przyzwoity poziom, a reżyseria ambitnego Boyla nie kpiła z widza. Więcej emocji znajdę w TVNowskiej wersji znanego teleturnieju.
Opus magnum Michaela Baya- patos na równym bilansie z humorem, aktorzy z niebywałą charyzmą i rozpierducha, ani przez chwilę chaotyczna, odpowiednio dozująca atrakcje i utrzymująca napięcie (widzów czeka długa, drobiazgowa ekspozycja, nim Transformery wreszcie biorą na bary swoich przeciwników). Dobra rozrywka.
Dzieło na miarę "Pulp Fiction" a może i nawet lepsze- popis potęgi filmowej reżyserii, mistrzowskiej manipulacji napięciem, czasem, przestrzenią i narracją. Nie pamiętam filmu, który byłby przesiąknięty taką miłością do białego ekranu, nie pamiętam dzieła, które sprawiałoby tłumom na sali taką radość. Każda scena wygrana, żadna odpuszczona, każda rola wielka, każdy dialog lokuje się w pamięci po seansie. Wybitne, wielkie, epickie dzieło.